Ew. Marka cz.3
Ew. Marka cz.3
Ewangelia Św. Marka, którą właśnie wspólnie rozważamy, jak zapewne zauważyliście, różni się od pozostałych sposobem, w jaki został opisany Pan Jezus. Autor nie skupia się na samym nauczaniu Jezusa, czy też konkretnych wydarzeniach z jego życia, a raczej skupia się na samym Jezusie. Dowiadujemy się od Marka o tym kim był Zbawiciel, poznajemy go jako króla, a także dowiadujemy się po co przyszedł na ten świat, jaki był cel jego wędrówki – czyli Krzyż.
Na podstawie przeczytanych dzisiaj fragmentów dowiemy się, czym jest głoszona przez Jezusa Ewangelia, a także czym jest powołanie.
Czytamy, iż zaraz po kuszeniu na pustyni, Jezus rozpoczyna swoją misję. Tą misją jest głoszona przez Niego ewangelia. Jakie jest właściwe znaczenie tego słowa? Greckie słowo Euangelion, składa się z dwóch członów – podstawą słowotwórczą jest angelos – co się tłumaczy jako posłaniec, oraz prefiksu eu – czyli dobry, radosny. W literalnym tłumaczeniu ewangelia, to po prostu „dobra, radosna nowina lub nowina, która przynosi radość”. Oznacza to, że chrześcijaństwo w swojej esencji, nie jest misją, wizją, ani zadaniem które należy wypełnić aby dostać się do nieba, ale wydarzeniem historycznym, które już zostało dokonane. Zwrot ten używany był w czasach antycznych do ogłoszenia wieści, które miały doniosłe, historyczne znaczenie. Np. dokument o narodzinach, życiu i koronacji rzymskiego cesarza Augusta, zaczynał się w identyczny sposób, jak Ew. Marka od frazy „Początek ewangelii Cezara Augusta”. Ewangelia zatem nie odnosi się do wydarzeń z dnia codziennego, ale raczej zdarzeń przełomowych, o globalnym znaczeniu. Z czasów nam bliższych, można by przywołać np. datę 8 maja 1945 roku, kiedy to naczelne dowództwo wojsk niemieckich podpisało bezwarunkową kapitulację Wehrmachtu, oficjalnie kończąc II Wojnę Światową. Chociaż data ta w życiu zwykłych ludzi nie musiała oznaczać wielkiej zmiany wprost, wszak Europa została wyzwolona już wcześniej, to w sensie ideologicznym doniosłość tego zdarzenia była ogromna. Mówiło, nie jesteście już niewolnikami, zło zostało pokonane. Możecie wreszcie żyć w pokoju i budować od nowa. Podobnie rzecz się ma z chrześcijaństwem. O ile inne religie, czy filozofie oferują przede wszystkim instrukcję, naukę pokazującą, jak żyć aby znaleźć Boga lub szczęście, chrześcijaństwo jest przede wszystkim informacją. Chrześcijaństwo mówi: „Oto co zostało dla nas zrobione. Jezus żył i umarł w taki sposób, który otworzył nam drogę do Boga. Nie można sobie na to zasłużyć, można tylko to przyjąć”.
Następnie Jezus mówi, że wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże. O jakim Królestwie on mówi i do jakiego upamiętania nawołuje? Aby dobrze zrozumieć jego wezwanie, musimy przypomnieć sobie, na jakie Królestwo czekali wówczas Żydzi. Zgodnie z mesjańskimi proroctwami, Jezus miał przyjść aby uwolnić Izrael z rzymskiej okupacji i zależności od wszelkich wrogów. Miał nadejść czas, w którym Izrael stanie się światową potęgą, a ci którzy poszli za głosem Jezusa – mieli wraz z nim panować nad podbitymi narodami. Zapanować miały pokój i dobrobyt. Tymczasem Jezus nawołuje ich do „upamiętania się”. A zatem od samego początku pokazuje, że nie o takim królestwie jest mowa. Jezus nie głosi królestwa w geograficzno-politycznych granicach (należy przy okazji zauważyć, że Jezus zawsze głosi nieodłącznie dwie rzeczy: wiarę i pokutę). Z Księgi Rodzaju, rozdziału 3 dowiadujemy się, że występując przeciwko Bogu, zdecydowaliśmy się sami stać swoimi Królami. Zdecydowaliśmy się pisać swoją własną historię, w której centrum znaleźliśmy się my. Jak się okazało, człowiek postawiony w centrum okazał się być źródłem wszelkich nieszczęść. Jeżeli zrobilibyśmy badania dotyczące publikowania złotych myśli na Facebooku, prawdopodobnie okazałoby się, że 90%, to myśli o tym, w jaki sposób MY – JA mam żyć, by być zadowolonym, spełnionym i szczęśliwym. Co zrobić, jakich znajomych się pozbyć, jakich ludzi unikać, do jakich się zbliżyć aby osiągnąć Moje własne cele. To przekonanie prowadzi do wniosku, iż świat istnieje dla mnie i wyłącznie dla mnie sprawia, co z kolei sprawia, że świat staje się nieustannym polem walki. To jak się czuję, jak traktują mnie inni, czy osiągam sukces, zarabiam wystarczająco i wystarczająco dobrze wyglądam staje się dla mnie nadrzędną wartością. Gdybyśmy sami mieli spisać modlitwę pańską z pragnień naszego serca, to jakby ona brzmiała? Niech się święci MOJE imię, niech będzie MOJA wola, niech przyjdzie MOJE królestwo! Tymczasem to właśnie egoizm stoi u podwalin wszystkich konfliktów międzyludzkich. Konflikty w rodzinie, konflikty między grupami społecznymi, wojna klas, rasizm i szowinizm mają swoje źródło w przekonaniu o tym, że nadrzędnym dobrem jestem ja sam. Nadrzędne dobro zaś to moje dobro. Prawda jest jednak taka, że kiedy tylko stajemy się swoimi własnymi królami, centrum wokół którego ma kręcić się świat, zwiastuje to rychły koniec. Zaczynamy się rozpadać społecznie, duchowo, fizycznie, psychologicznie. Podobnie, jak Żydzi przekonani byli o tym, iż Mesjasz przyjdzie po to, aby mogli panować, tak samo my często podświadomie wierzymy, iż Jezus przyszedł po to abyśmy wreszcie mogli zająć miejsce na należnym nam tronie. Żywimy przekonanie, że wraz z przyjęciem Jezusa do naszego życia, czynimy go odpowiedzialnym za ułożenie naszego w życia w taki sposób, jaki uważamy za odpowiedni. Tymczasem Jezus wzywa do pokuty. Do porzucenia przekonania o tym, czym nam się zdaje, że jest jego Królestwo i przyjęcia Jego prawdziwego Królestwa. Okazuje się, że my nie mamy wspiąć się na tron, ale z niego zejść. Dopiero wówczas, gdy ustąpimy z tronu Jezusowi i poddamy się jego panowaniu, nasze życie może zostać naprawione. Widzimy, że Jezus przynosi uzdrowienie we wszystkich miejscach, gdzie ludzkie życie jest złamane. Nie ma takiego problemu, którego nie mógłby rozwiązać, takiej choroby, której by nie mógł uzdrowić. A jednak największą chorobą, z której nas chce wyleczyć, jest nasze grzech. Nasze nieustanne skupienie się na sobie i poszukiwanie własnego dobra kosztem innych. Nasze życie dla samych siebie. Dopiero kiedy poddamy się w jego władanie możemy zacząć żyć życiem, które ma dla nas Bóg. Podobnie, jak Izraelici w tamtych dniach, często wydaje nam się, że wiemy na czym polega problem w naszym życiu i przychodzimy do Jezusa, wierząc, że przyszedł właśnie po to, aby pomóc nam rozwiązać problem blokujący naszą wolność i pokój. Często okazuje się, że nasze przekonanie jest błędne. Dopiero kiedy on sam naprawdę zacznie panować w naszym życiu, możemy poznać prawdę o nas samych i o tym, co faktycznie da nam upragnione szczęście. Jaki naprawdę jest w życiu nasz problem. Paradoksalnie, dopiero kiedy poddamy się pod panowanie Jezusa, możemy być wolni.
Chwilę po tym, gdy Jezus rozpoczyna swoją wędrówkę po Palestynie, powołuje on grupę 12 apostołów, którzy będą towarzyszyć mu w jego służbie, a później, po jego wniebowstąpieniu kontynuować głoszenie dobrej nowiny. Interesujące jest to, że Jezus osobiście powołuje swoich uczniów. W ówczesnej kulturze jest to zjawisko zupełnie niezwykłe. To nie nauczyciele wybierali uczniów, ale raczej uczniowie znajdowali nauczycieli i prosili ich o możliwość dołączenia do danej szkoły. Jezus zaś sam wzywa Szymona, Andrzeja, Jakuba i Jana by szli za nim. Co ciekawe, robi to w chwili, gdy wykonują oni swoją pracę. Możemy dowiedzieć się z tego dwóch rzeczy. Po pierwsze: to nie my wybieramy Jezusa, ale On nas. To Jezus znajduje i Jezus woła po imieniu. W obecnych czasach, czasach hegemonii własnego „ja” taka informacja musi być bulwersująca. Uderza ona silnie w przekonanie, że każdy jest „kowalem własnego losu” i „wyłącznie od nas samych zależy jak wygląda nasze życie”. Oczywiście uczniowie mogli powiedzieć „nie” na wołanie Jezusa, ale to nie zmienia faktu, że to on woła ich. Prawda, która wynika z tego mówi, że wszelki zwrot człowieka ku Bogu zawsze wychodzi z inicjatywy tego drugiego. To nie my wybieramy jego, lecz on nas. Czasem możemy przeczytać czyjeś świadectwo o tym, jak poszukiwał Boga, czy w książkach o historii religii dowiedzieć się na przykład, że „ludzkość od wieków poszukuje kontaktu z Bogiem lub bogami”. Ale stoi to w sprzeczności do tego, co czytamy w 3 rozdziale listu do Rzymian, gdzie dowiadujemy się, że „nikt nie szuka Boga”. C.S. Lewis powiedział, że twierdzenie, iż ludzie poszukują Boga jest równie absurdalne, jak twierdzenie, że myszy szukają kota. Kto chciałby stanąć w obliczu istoty absolutnie świętej, nieskończenie wielkiej i doskonałej, w obliczu której widzimy własną grzeszność, niedoskonałość i małość? Nie, szukamy spełnienia w życiu, satysfakcji, pokoju, wolności czy szczęścia, ale nie Boga. To Bóg szuka i znajduje nas przez Jezusa Chrystusa.
Druga istotna kwestia związana z tym wydarzeniem pokazuje, iż pójście za Jezusem kosztuje. Dla uczniów oznaczała ona porzucenie pracy i rodziny. To oznaczało wielkie wyzwanie. Mieli oni porzucić zajęcie, które prawdopodobnie wykonywane było w ich rodzinach od pokoleń i do wykonywania którego byli przeznaczeni od dnia swoich narodzin. Były to czasy, gdy fach i warsztat przekazywane były z pokolenia na pokolenie. W danej umiejętności zamknięte były bezpieczeństwo i dobrobyt rodziny. Wspólny biznes rodzinny przechodził często z ojca na syna przez całe wieki – gdy czasy były ciężkie, po prostu pracowano ciężej. Zmiana zajęcia co 5 lat nie była opcją, jak ma to miejsce obecnie. I w trakcie wykonywania takiej czynności, Marek pokazuje nam, Jezus powołuje uczniów. Te dwie części życia (praca i rodzina) oznaczały wówczas status, bezpieczeństwo i pozycję. Szczególne znaczenie miało przywiązanie i lojalność wobec rodziny. Jezus nakazuje swoim uczniom pozostawić to i iść za nim. O ile dla uczniów poczucie ich tożsamości i wartości leżało przede wszystkim w więzach rodzinnych, współczesny człowiek pokładał raczej będzie swoją ufność w karierze, czy sukcesie finansowym. Cokolwiek by to nie było, Jezus wzywa nas do porzucenia wszystkiego dla niego. Wiemy, że uczniowie nie przestali być częścią swojej rodziny, jak i nie zaprzestali łowienia ryb. Porzucenie wszystkiego dla Jezusa nie musi oznaczać faktyczne zaprzestanie wykonywania codziennych obowiązków na rzecz życia misyjnego, ale oznacza zmianę w sercu, w której na najwyższym miejscu staje Bóg. W ewangelii Łukasza 14,26 czytamy: „Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego, matki i dzieci i braci i sióstr, a nawet i życia swego nie może być uczniem moim”. To brzmi bardzo ekstremistycznie. Szczególnie w obecnych czasach, kiedy wszelki ekstremizm kojarzony jest z terroryzmem, taka deklaracja może budzić głęboki niepokój. Mam w imię religii nienawidzić własnych rodziców? Oczywiście w świetle ewangelii taki wniosek jest fałszywy. Wiemy, że zgodnie z nakazem Jezusa mamy kochać nawet naszych wrogów, nienawiść jest wykluczona. Jezus pokazuje nam przede wszystkim, że wszystko inne w porównaniu z miłością do niego powinno wyglądać, jak nienawiść.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak twarde warunki stawia nam Pan Jezus? Odpowiedź jest bardzo prosta: jeżeli w naszym życiu jest cokolwiek, co jest ważniejsze od niego, to w rzeczywistości to jest nasz Bóg, a Jezus staje się wówczas tylko środkiem do celu. Jeśli mówimy: pójdę za tobą jeśli powiedzie mi się w karierze, jeśli będę miał szczęśliwą rodzinę, jeśli będę uzdrowiony fizycznie i psychicznie, to pokazuje nam, że nie Jezus, ale ta RZECZ jest moim Panem, a Jezus środkiem do osiągnięcia celu.
W powieści „Władca Pierścieni” J. R.R. Tolkiena pośród wielu charakterów, jednym z najbardziej intrygujących jest sam pierścień. Posiada on niezwykłą moc zamieniania rzeczy dobrych w złe, pięknych w brzydkie. Stają się karykaturą samych siebie, perwersją tego, czym kiedyś były. Elfy zamienia w trolle, ludzkich królów w przerażające duchy, hobbita Smeagola w paskudnego Golluma. Największą siłą pierścienia jest jego moc przemieniająca serca. Zasada działania pierścienia opiera się na tym, iż bierze on rzecz, która sama w sobie jest dobra, obiecuje pokój i szczęście, a następnie zamienia ją w obsesję, w coś co musimy mieć, co zaczyna nas kontrolować. Dla Smeagola umiłowanie piękna pierścienia staje się obsesją, zamienia go w pokraczną postać, przedłuża lata jego życia, ale są to lata spędzone w samotności i udręce. Boromira, którego największe wartości to patriotyzm i bohaterstwo, pierścień zamienia w człowieka podłego, owładniętego żądzą władzy. Frodo, łagodny hobbit, dla którego najważniejsze jest poczucie obowiązku i służenie innym, zamienia się powoli w osobę odpychającą, użalającą się nad sobą i zawładniętą przekonaniem o swojej własnej ważności, która nie jest w stanie dokończyć swojej misji. Pierścień odkrywa to, co funkcjonuje w życiu jako praktyczny zbawiciel i wykorzystuje tę wiedzę do zawładnięcia daną istotą.
Jezus nigdy nie stanie się pierścieniem z powieści Tolkiena w naszym życiu. Kocha nas za bardzo by na to pozwolić i jego miłość nie pozwoli nam na noszenie innych pierścieni mocy. Dlatego to on musi stać się celem w naszym życiu, naszą największą miłością, a nie środkiem do samorealizacji.
Dopiero kiedy widzimy, że ewangelia nie jest czymś, co mamy zrobić, na co mamy zasłużyć rozumiemy, że radykalne pójście za Jezusem nie może prowadzić do niezdrowego fanatyzmu. Przede wszystkim, jeśli ewangelia jest łaską, na którą nie można zasłużyć, to wyklucza możliwość poczucia wyższości. Nic nie zrobiłem żeby zyskać sobie bożą przychylność, więc w niczym nie jestem lepszy od tych, którzy ją odrzucają. To Królestwo, które możemy tylko przyjąć, a którego nie możemy zdobyć i nie możemy nikomu narzucić. Dlaczego? Ponieważ Jezus przychodzi jako sługa i każe nam stać się sługami. To wyklucza możliwość narzucania swojej ideologii ponieważ służbę można tylko zaoferować. Ludzie, którzy używają religii do tego by narzucać swoją ideologię innym nie są zbyt fanatyczni w podążeniu za Jezusem, oni są za mało radykalni. W dalszym ciągu religia, chrześcijaństwo służy im do ich własnych celów. Bóg jest dla nich użyteczny. Jak pierścień władzy ma dać im upragniony cel. Radykalne podążanie za Jezusem oznacza, iż nasze postępowaniu wobec innych zawsze musi być kierowane dobrem innych.
Czasami pójście za nim oznacza trudne doświadczenia.
I tak właśnie żył Jezus. Przyszedł jako sługa i zawsze czynił dobro. I nigdy nie prosi nas abyśmy zrobili coś, czego on sam już by dla nas nie zrobił. Prosi nas abyśmy porzucili swoje królestwo – on sam zostawił swoje królestwo by żyć pośród nas na tym złamanym świecie. Kiedy prosi nas Szymona i Andrzeja by pozostawili swojego ojca w łodzi, on już pozostawił swojego ojca w niebie. A później utraci swojego ojca całkowicie – na krzyżu umierając za nas. Jezus prosi żebyśmy zostawili dla niego wszystko, ale on sam zostawił dla nas wszystko! Zostawił wszystko i zstąpił do piekieł abyśmy my mogli wstąpić do nieba. Czasem idąc za nim będzie ci się zdawać, że idziesz w złym kierunku, że się pomylił i prowadzi cię w ślepą uliczkę. Będą momenty, w których będziesz żałować, że wybrałeś tę drogę. Ale idź za nim dalej. Zdaj się na jego mądrość. Nie zawiedziesz się.
Módlmy się.
Panie, dziękuję ci za twoją dobroć i mądrość. Dziękuję ci, że zostawiłeś dla mnie swoją boską chwałę, abym ja mógł doświadczyć twojej chwały. Oddałeś wszystko aby zyskać mnie. Nigdy nie pojmę twojej miłości i twojej dobroci, ale pozwól mi żyć tak, aby ewangelia zawsze była najważniejsza w moim sercu. Aby ludzie, którzy są w ciemności i nie mają nadziei mogli usłyszeć o tym, jakie światło przynosisz do życia tych, którzy cię kochają i jaką nadzieję dajesz wszystkim, którzy za tobą idą.
W imieniu Jezusa. Amen